W trakcie sezonu stanowisko kibiców Arki było jasne: wspieramy drużynę do końca, ale w przypadku braku awansu rozliczymy zarządzających klubem na wskroś. Słowo u nas droższe od pieniędzy – co dla Kołakowskich pewnie jest kompletnie niezrozumiałe. Startujemy z cyklem zarzutów wobec właścicieli klubu. W najbliższych dniach na naszych łamach będziecie mogli zapoznać się z listą pretensji skierowanych pod adresem włodarzy Arki. Najwyższy czas obnażyć hipokryzję posiadaczy agencji KFM.
Na pierwszy ogień bierzemy na warsztat to, co rzuca się w oczy najmocniej – budowę kadry drużyny. W trakcie sezonu wielokrotnie pisaliśmy, że jest ona tragicznie zbilansowana. Co mieliśmy na myśli? Gargantuiczne dysproporcje pomiędzy pozycjami, klujące w oczy niedobory potencjału, jedną z najkrótszych ławek w I lidze. Pozwolimy sobie w tym miejscu omówić poszczególne rejony boiska.
Bramka to jedyne miejsce, o obsadę którego nie powinniśmy się awanturować. Przez całe rozgrywki rzesze trenerów przewijających się przez klub jak podróżni przez dworzec kolejowy miały do dyspozycji dwóch równorzędnych golkiperów. Oczywiście – zarówno Kacper Krzepisz, jak i Daniel Kajzer popełniali błędy. To już jednak element nieprzewidywalny, który w piłce się zdarza. Na papierze obaj bramkarze wyglądali na solidne zabezpieczenie zasieków obronnych, a w odwodzie był jeszcze utalentowany Michał Molenda.
Prawa obrona to już farsa. Podstawowym defensorem na tej flance miał być sprowadzony przed sezonem Bartosz Rymaniak, któremu Kołakowscy postanowili podarować spędzanie jesieni życia nad polskim morzem. 33-latek nie dźwignął roli piłkarza pierwszego składu w żaden sposób. Kiedy któryś ze szkoleniowców (ciężko nawet połapać się, który, skoro w Gdyni przez trzy lata pracowało więcej trenerów niż właściciele klubu dokonali dobrych transferów) zorientował się, że to zmierza do katastrofy, musiał ratować się nieopierzonym, popełniającym juniorskie błędy Jerzym Tomalem, a w dalszej kolejności Przemysławem Stolcem, dla którego powrót na prawą obronę prawdopodobnie we wspomnieniach łączył się z watą cukrową otrzymaną od rodziców na 10. urodziny. Powiedzmy sobie szczerze – prawa obrona Arki była w tych rozgrywkach jedną wielką luką (przerwa na uronienie łezki tęsknoty za Zarandią).
Na lidera środka obrony od początku sezonu kreowany był Michał Marcjanik. Wychowanek Arki od pierwszego meczu notował najgorszy rok w przygodzie z piłką (wyłączając może epizod włoski). Przez całą kampanię nie rozegrał choćby dwóch udanych spotkań z rzędu. Całkowicie przerosła go rola kapitana – co też było do przewidzenia, bo ,,Marcjan” nie ma usposobienia boiskowego zawadiaki, a raczej skromnego, cichego chłopaka. Do tego najlepiej funkcjonuje, kiedy ma obok siebie człowieka o silnym charakterze (jak niegdyś Krzysztofa Sobieraja). O potrzebach 28-latka nie pomyślał nikt. Obok Marcjanika najczęściej występował Martin Dobrotka, który mimo pamiętania sporu polsko-czechosłowackiego o Spisz i Orawę, dawał sobie radę zupełnie nieźle. Kiedy jednak Słowaka w ostatnich kolejkach sezonu brakowało, jak na dłoni widać było krzywiznę gdyńskiego środka obrony. Jesienią dziury próbowali łatać Stolc czy Rymaniak, wiosną piłkarzem pierwszej jedenastki stał się Ołeksandr Azacki, ale to wszystko było za mało. Pomijamy tutaj Harisa Memicia czy Modou Camarę, których największym osiągnięciem było załapanie się do kadry meczowej. Na przedsezonowym spotkaniu z Michałem Kołakowskim kibice apelowali o wzmocnienie defensywy, ale zostali zbyci. Na naszych łamach wielokrotnie podkreślaliśmy konieczność transferów, ale zostaliśmy zbyci. Zimą, żeby zamknąć nam usta, pojawił się Azacki – mieliśmy wątpliwości, czy to wystarczy, ale zostaliśmy zbyci. W efekcie I liga zbyła gdyńskie aspiracje awansu.
Podstawowym lewym obrońcą miał być w tej kampanii Marcel Ziemann. Życie brutalnie go zweryfikowało, bo okazało się, że poza momentami niezłym dośrodkowaniem nie pokazuje na boisku wiele, a do tego popełnia kardynalne błędy w defensywie. Jesienią awaryjnie grał tam więc Stolc. W przerwie zimowej zarządzający klubem wymienili Ziemanna na Dawida Gojnego. Były zawodnik Zagłębia Sosnowiec dobrze zaczął, ale potem dostosował się do beznadziei reszty zespołu. W tym czasie największy nacisk, jaki odczuwał 28-latek, pochodził ze strony żony i dotyczył opłacenia rachunków za prąd. Z ławki rezerwowych napierał na niego co najwyżej wiatr hulający od Pustek Cisowskich. W jednym ze spotkań przy kontuzji Gojnego na lewym wahadle pojawił się Mateusz Żebrowski. Nie wiemy, kto był wtedy bardziej zdziwiony – czy Żebrowski, czy lewe wahadło.
Prawe skrzydło teoretycznie wydawało się obsadzone zupełnie przyzwoicie. Przez większość sezonu o miejsce w tym sektorze rywalizowali Kacper Skóra i Mateusz Stępień. Tyle, że po zmianie ustawienia na taktykę z wahadłowymi ten pierwszy został przesunięty do środka, a 21-latek został bez żadnej konkurencji. Dodajmy jeszcze, że obaj młodzi piłkarze są usposobieni typowo ofensywnie, więc często uwidaczniały się ich problemy z powrotem do obrony. Eksperymenty z Hubertem Adamczykiem na skrzydle, w których kilkukrotnie siłą rzeczy musieliśmy brać jakiś udział, to była już jakaś forma happeningu. Wystawiając ,,Adamsa” w tym rejonie, kolejni trenerzy wcielali się w postać z obrazu ,,Krzyk” Edvarda Muncha, manifestując światu brak rezerwowych na skrzydłach.
Celowo użyliśmy liczby mnogiej w odniesieniu do boków boiska, bo na przeciwległej flance konkurencja przypominała zniszczenia z Czarnobyla. Jesienią hasał tam Omran Haydary, któremu akurat zdarzyło się być w dobrej formie, ale wiosną na widok poczynań Afgańczyka kibicom przypominał się późny Marcin Pietroń. Ryszard Wieczorek chciał oszukać przeznaczenie, przeskakując na system gry z wahadłowymi i ratując się Gojnym. Jakieś przygody z lewą stroną mieli Skóra i Stępień, chyba mignął tam jeszcze Żebrowski. Nie no, to jest niepojęte. Tu nie było pół rezerwowego.
Gdyński środek pola w teorii wyglądał na silnie obsadzony sektor. Jego defensywną stronę tworzyli Sebastian Milewski i Janusz Gol. Kołakowscy pewnie dumni z siebie. Sprowadzili 37-latka i zadowoleni. Tymczasem fakty są takie, że forma obu zawodników mocno falowała, a dyspozycja Gola w końcówce sezonu zakrawa o pomstę do nieba – to było żałosne odcinanie kuponów od kariery. Kim w tym momencie można zastąpić obu graczy? Michałem Bednarskim? OK, ale to typ piłkarza, który, by być w wysokiej formie, potrzebuje regularnej gry. Adrianem Purzyckim? Nasze poczucie humoru też ma jakieś granice.
W roli reżysera gry widziano Adamczyka, który w poprzednim sezonie przerastał I ligę. Życie nie jest jednak hollywoodzką produkcją i ,,Adams” w tej kampanii zaliczył spory zjazd (który w jakiejś części można usprawiedliwić ciągłymi problemami zdrowotnymi). Trenerzy wyruszyli więc na poszukiwania godnego zastępcy. Jesienią forsowany był tutaj Christian Aleman, ale Ekwadorczyk zaliczył słabą rundę i kiedy zimą wracał do ojczyzny, na Skwerze Kościuszki nie ustawiały się tłumy gdynian roniących łzy na widok odpływającego statku. W jego miejsce Kołakowscy wyciągnęli z Milanu Luana Capanniego, sprytnie wykorzystując koniunkturę społeczną związaną z trwającymi akurat mistrzostwami świata i reklamując nowy nabytek jako brazylijską perłę, po której możemy spodziewać się boiskowej samby. Dostaliśmy co najwyżej oberka. Na koniec sezonu gry w środku pola doświadczał już Skóra. To oczywiście pomoże mu w rozwoju, ale jednocześnie stanowi kolejne brutalne obnażenie krótkiej ławki żółto-niebieskich.
Karol Czubak przez większość sezonu ciągnął na barkach w pojedynkę całą Arkę. Chwała mu za to, doceniamy poświęcenie, zaangażowanie i ofiarność. I współczujemy, że nie mógł choćby przez chwilę złapać oddechu. Jesienią alternatywą dla ,,Czubiego” był Mateusz Kuzimski, który kompletnie nie potrafił się w Gdyni odnaleźć. Na wiosnę, kiedy 23-latka przez pauzę za kartki zabrakło w meczu z Górnikiem Łęczna, w napadzie dostaliśmy wiekopomny duet Capanni – Skóra. Gdzieś w tle plątał się jeszcze Żebrowski. Gdybyśmy nie mieli dystansu do świata, skończylibyśmy z xanaxem.
Podstawowa jedenastka Arki w zakończonym sezonie prezentowała się jeszcze w miarę przyzwoicie – może nie na walkę o awans, ale na pewno na spokojną grę w pierwszej połowie tabeli. Gdyby jednak masowo dopuścić do gry zmienników, ten skład prawdopodobnie miałby poważne problemy z utrzymaniem. Do tego dochodzą potężne różnice w jakości na poszczególnych pozycjach – zobaczmy, gdzie względem innych napastników I ligi plasuje się Czubak, a gdzie tkwiłaby gdyńska prawa obrona. Deficyty kadrowe były oczywiste dla wielu kibiców i obserwatorów jeszcze przed sezonem. Nie zostały one uzupełnione ani wówczas, ani w przerwie zimowej, z Kołakowskimi i Antonim Łukasiewiczem nie zostaną uregulowane także teraz. W klubie potrzebny jest choćby jeden kompetentny człowiek. Jedynym wyjściem, by uzdrawiać sytuację, jest #ArkaRazemBezKołaków.
Część 1: Arkowcy.pl rozliczają #1 | Budowa kadry - Arkowcy.pl
Część 2: Arkowcy.pl rozliczają #2 | Zawodnicy z KFM - Arkowcy.pl
Część 3: Arkowcy.pl rozliczają #3 | Brak wizji rozwoju klubu - Arkowcy.pl
Część 4: Arkowcy.pl rozliczają #4 | Trenerzy - Arkowcy.pl