Nie zwalniamy tempa. Po zwycięstwach z Koroną i Sandecją przed podopiecznymi Ireneusza Mamrota kolejne zawody, w których to oni stawiani są w roli faworyta i to ich obowiązkiem jest podnieść z murawy trzy punkty. Choć trzeba przyznać, że w porównaniu do starcia przy Kilińskiego poprzeczka oznaczająca poziom trudności idzie w górę. Rywalem żółto-niebieskich w piątkowe popołudnie będzie drużyna zdyscyplinowana, poukładana, zorganizowana. Co nie zmienia jednak faktu, że liczymy na radosne rozpoczęcie weekendu. W piątek o 16:00 Arka podejmuje w Gdyni GKS Bełchatów.
Najbliższy przeciwnik gdynian ostatnio radzi sobie bardzo dzielnie, choć oczywiście – jak to często bywa w klubach I ligi – boryka się ze swoimi problemami. W poprzednim sezonie bełchatowianie utrzymali się na drugim poziomie rozgrywkowym na farcie – zajęli 15. miejsce w tabeli, dysponując tą samą liczbą punktów, co spadająca z zaplecza Ekstraklasy Olimpia Grudziądz. Przez poprzednie lata zespół z województwa łódzkiego wyrobił sobie opinię drużyny odważnie stawiającej na młodych zawodników, promującej ich całymi szpalerami. Natomiast w ostatnich miesiącach podstawowe skojarzenie z GKS-em Bełchatów uległo zmianie i obróciło się w kierunku bałaganu w strukturach klubowych oraz piszczącej biedy. Skojarzenie zmaterializowało się przed rozpoczęciem bieżących rozgrywek i uderzyło w klub, przybierając postać dwóch ujemnych punktów za zaległości finansowe w procesie licencyjnym. To przykre wydarzenie nie wpłynęło jednak na dzielnych bełchatowian, którzy w połowie listopada są już na 12. miejscu w tabeli, a w ostatnich pięciu kolejkach nie przegrali meczu. Ba, nie stracili nawet bramki! Choć trzeba też zauważyć, że rywalami GKS-u były głównie ekipy z dołu tabeli, mianowicie Stomil, Zagłębie Sosnowiec, Sandecja, Resovia i Widzew. Przed nadmiernym optymizmem kibiców ,,brunatnych” przestrzega też statystyka gry ich drużyny na wyjazdach – podopieczni Marcina Węglewskiego dotychczas nie tylko nie wygrali spotkania w delegacji, ale też nie strzelili na obcym boisku choćby jednego gola. Mamy nadzieję, że ten stan rzeczy w piątek nie ulegnie zmianie. Przy budowie drużyny przed nowym sezonem ulubionym rodzajem transakcji działaczy z Bełchatowa było wypożyczenie. Tak się rozochocili w czasowym sprowadzaniu młodzieży z klubów Ekstraklasy i I ligi (Szymona Łapińskiego i Macieja Masa ściągnęli z Jagiellonii, Jakuba Witka z Wisły Płock, Damiana Hilbrychta z Podbeskidzia, Bartłomieja Eizencharta z Górnika Zabrze, Jakuba Batora z Rakowa, Patryka Makucha z Miedzi, Przemysława Zdybowicza z Wisły Kraków), że siłą rozpędu zgarnęli na roczny pobyt przy ul. Sportowej jeszcze Piotra Skrobosińskiego z III-ligowej Polonii Środa Wielkopolska. Trener Węglewski składał więc zespół last minute, ale jak na razie ta konstrukcja idzie mu całkiem przyzwoicie. Jego drużyna jest poukładana taktycznie i wciąż potrafi wypromować ciekawych młodych piłkarzy (warto zwrócić uwagę choćby na 17-letniego defensywnego pomocnika Jakuba Witka, 19-letniego lewoskrzydłowego Bartłomieja Eizencharta czy 21-letnich napastników Patryka Makucha i Patryka Winsztala). Silne strony ,,brunatnych”? Po pierwsze stabilna defensywa z Marcinem Sierczyńskim, Sewerynem Michalskim, Mariuszem Magierą i Mateuszem Szymorkiem. Po drugie gra skrzydłami z wykorzystaniem dynamiki Łukasza Wrońskiego i Eizencharta (trzy spośród siedmiu strzelonych przez GKS goli w tym sezonie padło po kontratakach). Po trzecie wymienność pozycji między dwoma Patrykami, Makuchem i Winsztalem – obaj zgrabnie balansują między pozycjami nr 10 i 9, wzajemnie się zastępując w tych rejonach boiska. Jak łatwo wydedukować, skoro obronę bełchatowian wskazujemy jako najważniejszy atut gości piątkowej rywalizacji, to ich atak musi defensywie ustępować jakościowo. I tak też jest w rzeczywistości – podopieczni Węglewskiego zdobyli w tych rozgrywkach tylko 7 bramek, co jest wynikiem niemal najgorszym w lidze, tylko o jedno trafienie lepszym od dorobku najsłabszej w stawce Sandecji. Problem dla GKS-u może stanowić też wypompowanie fizyczne, bo piłkarze z ul. Sportowej spotkaniem w Gdyni kończą mały maraton – z Resovią grali w sobotę, a zaległy mecz z Widzewem odrabiali we wtorek, co daje nam trzecie spotkanie na przestrzeni siedmiu dni. Ciekawostkę statystyczną stanowi z kolei fakt, że potyczka z Arką będzie dla GKS-u Bełchatów oficjalnym meczem nr 1350 w historii klubu.
Biorąc pod uwagę powyższe liczby i łącząc je z faktem, że trzy ostatnie wyjazdy bełchatowian kończyły się bezbramkowymi remisami, należałoby spodziewać się w piątek bardziej ,,piłkarskich szachów”/,,meczu dla koneserów” aniżeli uczty futbolu. Jednak liczymy na to, że Arkowcy nie pozwolą wciągnąć się w styl gry gości. Tym bardziej, że zagrali ostatnio dwa niezłe mecze, w których schematy ofensywne powoli znów zaczynały działać. Oby ta tendencja utrzymała się w kolejnym starciu. Śpiewamy po cichu ,,Gdynia czeka, my czekamy na zdobycie sześćdziesiątej bramy” i puszczamy oczko w kierunku Marcusa da Silvy, który ma szansę już w najbliższym pojedynku zrównać się z drugim strzelcem w historii klubu Grzegorzem Nicińskim. Ale są też braki kadrowe. Nie wiadomo, czy do dyspozycji szkoleniowca będą Adam Deja, Adam Danch, Mateusz Młyński i Arkadiusz Kasperkiewicz. Opcje na zastępstwo tego ostatniego są dwie – albo naturalny dubler Damian Ślesicki, albo obieżyświat, globtroter, znany piłkarski bard tysiąca boisk i miliona pozycji Adam Marciniak, którego miejsce po przeciwległej stronie boiska zająłby Jakub Wawszczyk. Na który scenariusz nie zdecyduje się trener Mamrot, mamy prawo oczekiwać dobrego meczu ze strony żółto-niebieskich. Historia potyczek z Bełchatowem również sprzyja nadziejom – spośród ostatnich dziesięciu rywalizacji z tym przeciwnikiem gdynianie wygrali połowę, a pokonani z boiska schodzili zaledwie raz.
W tych niełatwych czasach, w rzeczywistości piłki nożnej bez kibiców, Arka wchodzi na najwyższy poziom jesiennej intensywności. Do przerwy zimowej pozostało jedynie siedem meczów, z których trzeba wycisnąć jak największy dorobek punktowy. I nie ma tu miejsca na błąd. Takie spotkania, jak to z GKS-em Bełchatów, trzeba po prostu wygrywać bez gadania. Cała Polska tworzy od kilku tygodni czerwoną strefę na mapie zagrożeń epidemicznych, stanowiącą zarazem sygnał do zachowania szczególnej ostrożności. Żółto-niebiescy muszą we wszystkich czekających ich potyczkach zachować jeszcze wyższy poziom koncentracji i odpowiedzialności. Powinni zakodować sobie w głowach, że piłkarsko znajdują się w strefie nie czerwonej, a brunatnej, i że rozwaga boiskowa jest tym, co może ich uratować. Mamy nadzieję, że w rywalizacji z – nomen omen – ,,brunatnymi” wszystkie te walory będą się ich trzymały, a gdynianie sięgną po komplet punktów. Fanatycy z Miasta z Morza dziś wspierają cię!