Piłkarz, muzyk, wielbiciel mody. Człowiek orkiestra, choć nie z Golców. A i hojny dla starszego brata. Panie i Panowie, nadjeżdża na motocyklu, z gitarą, ciupagą i dystansem do siebie. Damian Zbozień. Ten wywiad przeprowadzałem jeszcze przed barażami, jeszcze pełen nadziei... Nie piszę tego, aby się skarżyć, ale by wyjaśnić kontekst niektórych pytań i odpowiedzi.


Niko: Damian, przede wszystkim jak zdrowie, jak twój „dwugłowy”?

Damian Zbozień: A dziękuję, już dużo lepiej. Wracam do treningów i myślę, że szybko będzie ok.

Pewnie już słyszałeś pytanie o to, ale pierwsza była piłka czy muzyka?

W zasadzie to szło w parze od początku. Od dziecka ciągnęło mnie do muzyki i tańca. Szybko pojawiłem się w regionalnym zespole muzycznym. Tam grałem na gitarze, później na skrzypcach. A równolegle z tym wciągała mnie piłka i wszelka inna aktywność fizyczna. Hahahah, nudy nie było.

Zespół Ciupaga, w którym grałeś, zaszedł wysoko w ,,Mam talent”. Patrzyłeś na to z zazdrością? Czy raczej miałeś przeświadczenie, że to oni mogą zazdrościć tobie, np. Pucharu Polski? ;-)

Hahaha, nigdy żadnej zazdrości. Patrzyłem na nich z radością i dumą. Kibicuję im. A chłopaki potrafią rozkręcić każdą imprezę.

Wracasz czasami myślami do drużyny Zyndramu Łącko, gdzie zaczynałeś jako piłkarz?

No a jak, i to nie tylko myślami. Zawsze podczas urlopu trenuję na boisku w Łącku.

Miałeś podobno ofertę w Rakowa, o ile się nie mylę - ostatecznie wyszedł Płock.

No nie, oferty z Rakowa nigdy nie było. Pojawiło się zainteresowanie, gdy byłem jeszcze zawodnikiem Arki.

768ad5b7_arka-gdynia-gornik-zabrze-by-wojciech-szymanski-52773.jpg

Nasza rozmowa to generalnie taki czas wspomnień. Trzymając się tej konwencji - jak wspominasz czas gry w Amkarze Perm?

To dobry czas dla mnie, mogłem zagrać w silniejszej lidze. Wystąpiłem przeciwko Hulkowi, tak, że jest, co wspominać. Jednak mogło to wszystko potoczyć się lepiej. Trener, który mnie sprowadzał – Czerczesow – został w trakcie sezonu sprzedany do Dynama Moskwa. Przyszedł nowy trener, a z nim moje notowania zaczęły oscylować w okolicach zera, hah. Swoją drogą, pierwszy raz spotkałem się z czymś takim, że w trakcie sezonu trener jest kupowany.

Pamiętasz pierwszy i ostatni dzień, mecz w Arce?

Wiesz, nie wspominam konkretnie danego dnia czy meczu. Ale bardzo trudny był dla mnie ostatni miesiąc w Arce. Bardzo przeżywałem naszą słabą grę i później spadek. Tyle lat w Arce, zżycie z ludźmi klubu i z kibicami... To dokładało dodatkową presję, poczucie odpowiedzialności za wszystko. Na boisku też to mi ciążyło i niestety nie szło, jak by człowiek chciał. To cholernie trudne chwile. Arka, barwy, duma Gdyni, ale też ta przyziemna strona – po spadku klub ma bardzo trudno. Wiadomo – budżet niższy. Cześć ludzi traci pracę albo obniża im się zarobki. Czasem myślę, że lepiej mają zawodnicy, którzy się tym nie przejmują i jakoś lepiej wtedy im się gra. Ale ja z moim podejściem tak nie potrafiłem. Jednak mimo wszystko Arka to najpiękniejszy czas, jaki przeżyłem podczas mojej kariery. Uwielbiam Gdynię i odwiedzam ją regularnie. A za Arkę trzymam kciuki i głęboko wierzę, że to ten sezon, w którym wrócą na swoje miejsce – do Ekstraklasy.

Szal, wiesz który ;-), był dla ciebie zaskoczeniem?

O, człowieku, szal to była nieprawdopodobna niespodzianka. Jestem mega dumny, że tak mnie doceniono. Po spadku myślałem, że wszystko, co dobre, serducho oddane na boisku, pójdzie w niepamięć. A tu coś takiego! Do dziś wszystkim się tym chwalę. Gdy będę miał swój dom, szal będzie wisiał na honorowym miejscu. A w gorszych chwilach – bo takie zawsze w życiu się zdarzają – spojrzę na niego i od razu humor lepszy.

Podczas domóweczek byłeś głównym DJ-em podobno – Ty gitara, a chłopaki śpiewniki i koncert? Kto tam najlepiej śpiewał, bo o fałszujących już nie pytam, hah?

Oj, Adaś Marciniak potrafił dać czadu. Gitara faktycznie czasem się pojawiała. Ale najlepszym DJ-em był Tadek Socha. Miał swoje stare polskie hity, przy których świetnie się bawiliśmy. A Tadziu zawsze wkraczał wieczorem, hahaha.

Jak to było z pływaniem w basenie za czasów Leszka Ojrzyńskiego podczas dnia wolnego, podobno all-inclusive zaszkodziło? ;-)

No powiedzmy tak – słońce mocno świeciło i postanowiliśmy się z kolegami schłodzić. I w basenie, i poza nim, hahah.

f2641c0e_arka-gdynia-lechia-gdansk-by-wojciech-szymanski-48690.jpg

Koledzy z drużyny podkreślają dwie rzeczy związane z tobą. Pierwsza to twoja wydolność – to chyba wszyscy boczni mają, a druga – upodobanie do ćwiczeń na siłowni.

Wiesz co, zawsze miałem predyspozycję do sportów wytrzymałościowych. Wygrywałem za młodu biegi gminne na 1000 metrów. Mój brat Jarek biega w zawodach górskich typu „ultra janosiki” na dystansach 65 km. Dla mnie to masakra i kozacka rzecz, brat jest jak maszyna, hahha. Podczas urlopów staram się z nim pobiec tak maksymalnie na dystansie do 25 km. Ale nie więcej, bo to jednak ogromny wysiłek, taki bieg po górach. Natomiast bardzo się to przydaje w każdym klubie. W każdej drużynie, w której byłem, mieściłem się w top 3 pod względem wytrzymałościowym. A siłownia – tam pracuję nad wieloma aspektami, także wytrzymałością. W ten sposób staram się też dawać przykład młodym zawodnikom. Murawa to nie wszystko. Trzeba dbać o siebie, o regenerację zresztą także.

Nie tylko piłkarz, biegacz, muzyk, ale i dyktator mody z Ciebie podobno.

Preferencje modowe zmieniały mi się z wiekiem, ale prawdą jest, że zawsze lubiłem się dobrze ubrać. I wydawałem na to trochę pieniędzy – szczególnie na buty. Cóż, tak już mam. W Lubinie chłopaki śmiali się ze mnie, bo oni w dresikach, a ja „odstrzelony”. Pytali zawsze, dokąd się wybieram, hahah.

Jak smakuje decydująca bramka zdobyta w ostatnich sekundach, bramka zdobyta przez obrońcę? Znasz ten smak ;-)

O kurczę, jakie to ogromne emocje. Nigdy nie zapomnę tej chwili z meczu z Górnikiem Zabrze, w dodatku na stadionie w Gdyni. Ja nawet nie pamiętam, jak znalazłem się tak blisko przed bramką rywala. Czekałem na skrót meczu, żeby to sprawdzić, hahaha.

e877b4c0_arka-gdynia-gornik-zabrze-by-wojciech-szymanski-52770.jpg

Jak wspominasz swoich sąsiadów na Grabówku? Podobno ściany były cienkie i obrączka ci na stoliku w nocy latała?

Hahahah, to prawda, ściany były z tektury i wszystko było słychać. Ale z obrączką sytuacja tyczyła się Pavelsa. On mieszkał piętro niżej. I to jego sąsiadka odkładała co noc obrączkę na szafkę. I to, nie tylko to, zapewniało Pavelsovi niezapomniane wrażenia słuchowe, hahaha.

Kaszub i góral – podobne charaktery?

Odpowiem krótko – zdecydowanie tak.

Wiesz, pamiętasz, jaki prezent zaskoczył najbardziej twojego brata Bartosza? Prezent od ciebie oczywiście.

Kurczę, nie pamiętam.

To oddajmy głos Bartoszowi. „Pewnego dnia w moje urodziny młody woła mnie do pokoju i pokazuje kartkę na stole. A tam umowa darowizny samochodu – Audi A3. Dodam, że w super stanie, bo rocznik chyba 2014, a jeżdżę nim do dziś. Dziwne to uczucie, dostać auto od młodszego brata.”

Tak, teraz pamiętam, no bracia...

Skoro jesteśmy przy historiach rodzinnych – podobno byłeś strasznie uparty i marudny. Z czym tam męczyłeś rodziców, że nawet zostawiłeś tacie kartkę przed wyjściem do szkoły –,,tato, czy kupisz mi.... zaznacz odpowiedź – tak lub nie”?

HAHAHA, chodziło o motocykl. Zresztą tata uległ i w końcu mi go kupił. Ja ogólnie potrafiłem być bardzo, ale to bardzo wytrwały w marudzeniu. Jak już coś sobie wkręciłem, to nie odpuszczałem. Rodzice byli tak zmęczeni, że w końcu „pękali”. Ale ten upór towarzyszy mi też w sporcie. I tu akurat się przydaje.

Bartosz wspominał też, że daliście czadu podczas rajdu „Bestrampek”mogliście narobić sobie problemów w swoim liceum.

To prawda - mój brat wymyślił słowa, a ja grałem na gitarze i śpiewaliśmy żartobliwą piosenkę o alkoholu i nauczycielach. Pod melodię ,,Ciągle pada”, a nasz tytuł brzmiał ,,No to bania”. Ale wszystko żartobliwie, ze smakiem. Jednak zrobiła się trochę afera. Nawet groziła nam relegacja ze szkoły. Ale obaj byliśmy dobrymi uczniami, ja nawet stypendystą, także rozeszło się po kościach.

A pamiętasz sytuację, gdy powiedziałeś, że planujesz jeszcze ze 4 lata pograć, a usłyszałeś hasło ,,ale to chyba nie w Arce”?

No to był hit, chłopaki płakali ze śmiechu, a ja zagrzany odwróciłem się na pięcie i do szatni chodu. A było to tak – piękna pogoda, schodzimy z treningu, wszyscy w dobrych nastrojach. Na trening wpadł Jarosław Kołakowski. Rozmawiał właśnie z Nalepką, Pavelsem. Podchodzę do nich, coś tam zagadujemy. Pan Kołakowski pyta się zaciekawiony – ,,a ty jeszcze chcesz grać długo w piłkę?”. Ja to trochę tak odebrałem, jakby był to przytyk, że nie mam ambicji. A ambicji mi nigdy nie brakowało. No o umiejętnościach możemy podyskutować, hahaha. Odpowiadam więc – ,,minimum 4 lata jeszcze chcę grać”. I słyszę hasło – ,,ale to chyba nie tu”. Nos mi połamał strasznie wtedy, hahaha. Ale rozumiem. Taki los piłkarza. I nie mam dziś żalu o taki przytyk. Podchodzę to tego jako takiej śmiesznej historii. A wszystko się potwierdziło w sumie – nie kontyuuję gry w Arce, ale ciągle gram w ESA i jestem zadowolony.

Zbliżamy się do końca rozmowy, a jeszcze ani razu nie powiedziałeś, co myśli twoja Aga. A chłopaki się śmiali, że to stały element rozmowy.

No tak, zawsze jest z tym sporo śmiechu. Jesteśmy z małżonką zgraną parą i dlatego często pojawia się w moich opowieściach. A że i gadać lubię, to naprawdę musieli często o Adze słyszeć.


niko